Na drogach Bośni, cz. 7 / On the road of Bosnia, part 7

PL / ENG below

Pobudka jest następnego dnia o świcie, korzystamy z uroków porannego, ciepłego prysznica (pierwszy raz na tej wycieczce). Znajdujemy porzucone arbuzy i ruszamy w stronę Gaćko, ostatni raz podziwiając dzikie kaniony Sutjeski. Woda w strumyku smakuje oszałamiająco. Można się rozkoszować jej aksamitną miękkością. Bierze nas bośniacki Serb, były szczypiornista, który pracuje kilka miesięcy w roku jako kierowca ciężarówki w Kanadzie. W rodzinne strony powraca latem, bo „takich pysznych i zdrowych owoców, warzyw oraz mięsa, nie ma nigdzie indziej na świecie”. Tematy płyną szerokim strumieniem, który napędza znajomość angielskiego. Jemy wspólne śniadanie. Ogródkowe pomidory, ostre papryki, ser, szynka i marynowany w papryce kurak klasy premium plus plus, w ekspresowym tempie lądują na krawężniku, który spełnia jednocześnie funkcję stołu i krzeseł. Kolejne śniadanie mistrzów, mimo iż gospodarz jest w wielkim pośpiechu. Na koniec jeszcze po łyku rakiji i już hulamy po zaniedbanych grobowcach z XIII wieku w Bilećy. Obok siebie leżą wojacy osmańscy i serbscy. Po 800 latach wielkie religie, jak wulkany, nadal żyją tu obok siebie. Lawa nienawiści co jakiś czas eksploduje, rozlewając krew po okolicy. Gdy już zastygnie, miejscowi wracają do swoich żyznych poletek, wyprowadzają zwierzynę na soczyste łąki, łowią ryby w czystych jeziorach, z których śmiało można pić, to wszystko sprawia, że ludność Hercegowiny jest zdrowa, ładna i wysoka. Do Trebinje dowiózł nas kolejny stary golf, którego właściciel nie omieszkał z rana uraczyć się trochę większą ilością alkoholu. Rozmowa tym razem toczyła się w tempie 27-letniego pojazdu i po rosyjsku, jednakże również nią można było się w jakiś sposób delektować.

dsc_3427
Były szczypiornista i miejsce naszego śniadania.
dsc_3432
XIII-wieczne grobowce w Bilećy.

dsc_3436

Trebinje leży między dwoma wzgórzami, na których szczytach połyskują kopuły monastyrów. Centralny plac ocieniają spektakularne platany, między którymi mieszkańcy oferują cudowne dary natury. Plac okalają restauracyjki i kafejki. Wszystko w jakiś sposób leniwie ze sobą współgra. Poranna kawa przeciąga się godzinami. Panie na targu się uśmiechają i nie wykazują zacietrzewienia sprzedawczyń ze Splitu. Czuć tu ducha Kusturicy. Tak właśnie przedstawiał on swoją Jugosławię. Maciupkie centrum pełne jest urokliwych zakątków, mocno osadzonych w bałkańskiej wielokulturowości. Drzewa figowe powoli zaczynają ujawniać swoje najsłodsze tajemnice. Kolejny raz przekonujemy się, że jeżeli dana knajpa oferuje jedynie jeden rodzaj pożywienia, to musi być ono wyśmienite. Tym razem trafiamy na nieziemskie Ćevapi z kajmakiem (rodzaj sera). Za pięć kąsków  płacimy jedynie 3 marki. Pyszna kawa jest za markę.

dsc_3444
Centrum Trebinje.

dsc_3450dsc_3453-jako-obiekt-inteligentny-1

Opuszczamy Trebinje wyraźnie czując zbliżające się morze, z każdym kilometrem przybywa samochodów. Granicę chorwacką przekraczamy pieszo, omijając kilkugodzinne czekanie w topniejących w tym upale blaszanych puszkach. Autostop to wolność, czuć ją szczególnie wtedy gdy świeci słońce i nie trzeba nerwowo spoglądać na zegarek, gdy można, a nie trzeba.

dsc_3458dsc_3461-jako-obiekt-inteligentny-1z-logo-maledsc_3463

Ostatnią esencją Bośni, a może i całych Bałkanów, jest kolejny Golf ze swoim leciwym właścicielem. Mieszkańcem Sarajewa, w którym spędził  4 lata wojny. „Każdy, także obcokrajowiec, mieszkający w Sarajewie dostał karabin i puszkę z nabojami, i w zależności od tego w jakiej okolicy akurat przebywał miał strzelać do jednych albo drugich.” „Wojna, to najgorsze co może spotkać człowieka.” Mimo tego wszystkiego, emanując świetlistą dobrocią, zachował on w sobie niesamowitą radość życia, uśmiech, szczęście znajdywane w komunikacji z innym człowiekiem. Po kilkunastu, jakże cennych i pouczających dla nas, minutach wspólnej podróży, pożegnał nas słowami: „Nie liczy się rasa, religia, naród, liczy się tylko człowiek, dobry człowiek.”

A potem już była nadmorska Dalmacja, z tłumami spragnionymi słońca i morza, z jedynie słusznym katolicyzmem i jedynie słuszną chorwackością. Chorwaci tak mocno walczyli o swoje czyste etnicznie i wyznaniowo państwo, a mimo tego każdego roku oddają je na kilka letnich miesięcy kolorowemu tłumowi różnych wyznań i narodów, sami usuwając się w smutny cień, traktując turystów jako przygnębiającą konieczność.

Przepraszam Chorwacjo, jesteś taka piękna jak i Twoje wolne dzieci, tylko dlaczego ci co pamiętają jugosławiańską „niewolę” są zdecydowanie radośniejszym pokoleniem?


We woke up the next day in the morning, enjoying the charm of early, warm shower (the first time on the trip). After finding ownerless watermelons, we set off in Gaćko direction, marvelling at the wild canyons of Sutjeska for the last time. Water from the stream tasted stunningly. You could bask in its velvet softness. We were taken by a Bosnian Serb, former handball player, who worked for few months a year as a truck driver in Canada. He comes back to his family roots in the summer because “such delicious and healthy fruit, vegetables and meat are nowhere else in the world”. The topics were flowing in the wide stream of conversation, driven by a good knowledge of English. We ate breakfast together. Garden tomatoes, hot peppers, cheese, ham and marinated chicken, everything  premium plus plus-class , in an express mode was given on the kerb, which simultaneously fulfilled a table and chairs function. The next breakfast of Champions, even if the host was in a great hurry. Lastly we took a Rakija shot and in few moments we were revelling in XIII-century abandoned tombs in Bileća. Side by side laid both Osman and Serbian yeomen. After 800 years, the great religions, like volcanos, still live abreast here. From time to time the hate-lava goes off, spilling the blood around. When it congeals, locals come back to their rich fields, they walk the animals on their juicy meadows, fish in the crystal-clear lakes whose water is drinkable, all of this makes people from Herzegovina healthy, beautiful and tall. The next old Golf, whose owner hadn’t missed regaling himself with a higher blood alcohol level in the morning, transported us to Trebinje. This time the conversation was carried in Russian in the pace of 27-year-old vehicle, though we could still relish it in our way.

dsc_3427
Former handball player and the place of our breakfast.
dsc_3432
XIII-century tombs in Bileća.

dsc_3436

Trebinje is situated in the middle of two hills, on whose tops monastery domes glister. Central square is shaded by spectacular buttonwoods,  between which inhabitants offer wonderful gifts of nature. The square is framed by restaurants and cafes. Everything somehow works lazily together. The morning coffee lasted for hours. Ladies on the market smiled and not once thought of showing the wrong-headedness of sellers from Split. One could sense here the embodiment of Kusturica. That was how he had presented his Yugoslavia. The incy-wincy centre was full of charming corners, deeply embedded in Balkan multiculturalism. The fig trees slowly started to expose their sweetest secrets. One more time we learnt that in case the café offers only single type of food, it must be delectable. That time we found an incredible Ćevapi with kaymak (type of cheese). For five morsels, we paid only 3 marks. Delightful coffee is for a mark.

dsc_3444
The centre of Trebinje.

dsc_3450dsc_3453-jako-obiekt-inteligentny-1

We left Trebinje feeling the upcoming sea, with each kilometre numbers of cars increased. We passed the Croatian border on foot, avoiding a few hour waiting in melting tins. Hitchhiking means freedom, discernible especially when the sun shines and you don’t need to clock-watch nervously, when you can and do not have to.

dsc_3458dsc_3461-jako-obiekt-inteligentny-1z-logo-maledsc_3463

The final essence of Bosnia, and maybe the whole Balkans, was the next Golf with its elderly owner. The resident of Sarajevo, in which he spent four years of war. “Everybody, also a foreigner, living in Sarajevo was given a rifle and a box of bullets, and depending on the area you had already been to, you had to shoot at both.” “War is the worst thing that can ever happen.” Despite all this, beaming fulgent goodness, he kept an incredible joie de vivre inside, smile, the happiness found in communication with other human-being. After a few, such priceless and educational for us, minutes of our joint ride, for goodbye, he said: “Race, religion, nation do not count, only people count, good people.”

And then there was a coastline of Dalmatia with the crowds hungry for the sun and the sea, with the only right Catholicism and the only right Croatianess. The Croats fought so strongly for their ethnically and denominational pure nation, nevertheless, each year they give it away to a colourful crowd of various denominations and nations for a few months, setting aside in a sad shadow, treating the tourist as a bleak necessity.

I’m sorry, Croatia, you are so beautiful like your free children, but why just ones who remember the Yugoslavian “slavery” are a definitely more joyous generation?


Leave a comment