O pingwinku Kleofasku / About a penguin Kleofasek

PL / ENG below

dsc_2731-jako-obiekt-inteligentny-1
Podróżnik, podróżnik, kim w 2016 roku jest podróżnik?

Dla mnie podróżnikiem jest każdy kto się kimś takim czuje. Podróżnik ma zazwyczaj dziwne uczucie, gdy wraca na swoje stare śmieci. Po kilku godzinach spędzonych w bezpiecznym domu, chciałby już wyjechać, często nie kończąc jednej podróży już planuje następną. Nowe widoki, pokonywane kilometry, nieznane napisy i zmieniający się wraz z krajobrazem ludzie są uzależniający. Im dalej od domu tym szerzej rozpościerają się źrenice, tym uroczyściej hula wiatr w bezdomnej duszy. Gdy ruszam w podróż i zakładam wypakowany po korek plecak czuję się spełniony. Uwielbiam te ostatnie spojrzenie na opuszczany pokój. Wiadomo, że kiedyś znowu tu wrócę. Wbrew pozorom bardzo ważne w podróżowaniu jest zakorzenienie. Te uczucie, że gdzieś jest miejsce, gdzie wszystko jest pewne i bezpieczne, że za rogiem czekają przyjaciele, a w październiku grabi się liście.

Podróżnikiem staje się człowiek etapami. U mnie zaczęło się od książki w dzieciństwie (około czwartego roku życia) o pingwinku Kleofasku, który bodajże uciekł z zoo i zdecydował się odnaleźć swoją rodzinę rozsianą po południowej półkuli. Lektura została mi przeczytana (sam jeszcze nie umiałem) przez mamę pewnie ze sto razy. W pewnym momencie zaczął jej towarzyszyć atlas, w którym sprawdzałem umiejscowienie odległych krain odwiedzanych przez pingwinka. Pozwolono mi za pomocą kolorowych mazaków, wyznaczać trasy Kleofaska. Z jednego atlasu, zrobiło się kilka następnych. Każda mapa fizyczna, polityczna, gospodarcza czy nawet meteorologiczna stawała się cenną informacją o bezkresnym świecie, którego ciekawość musiała w którymś momencie zostać zaspokojona. Poznawałem flagi, języki i stolice. W okresie podstawówki półki mojego pokoju zaczęły się uginać od wszelkiej maści woluminów dotyczących głównie cudów natury, ewentualnie architektury. Wujek z Niemiec zaczął mi przywozić mapy miejsc, które odwiedzał. Mama zabierała mnie latem  na piesze wędrówki po Beskidach, podczas których nauczyłem się pić wodę ze strumyków, jeść dary przyrody i omijać udogodnienia cywilizacji. Zaczął się kształtować mój ulubiony sposób wojaży. Nastawiony na przyrodę, niezależność, z zapakowanym jedynie niezbędnymi rzeczami oraz jedzeniem plecakiem. Podczas tych wycieczek bardzo rzadko wydawaliśmy pieniądze. Nawet herbata w schronisku należała do rzadkości. Pierwszy poważny wypad za granicę w wieku 16 lat nauczył mnie trzech nieodzownych rzeczy: autostopu, spania w każdych warunkach i tego, że jedzenie i picie (również te wysokoprocentowe) można zawsze i wszędzie minimalnym kosztem wykombinować (podobno słowo kombinować poza językiem polskim niemalże nie występuje). Te wszystkie małe kamyczki uruchomiły lawinę, która po swojej drodze zabiera wszystko: stabilizację, pracę, przygotowania do starości. Podróż zawsze wygrywa.

Są różne sposoby wojaży. Główną zależnością są czas, pieniądze, odwaga i stopień ekstrawertyzmu. Można wykupić wspaniałe, gotowe, doskonałe pod względem organizacyjnym wycieczki. Można samemu zaplanować i przygotować wypad. Dla mnie esencją podróżowania jest brak wykupionych noclegów, jedynie szczątkowa wiedza na temat miejsc, które być może (bardzo mocnym „być może”) w naszej podróży zobaczymy, nie do końca określony termin powrotu  i jak najczęstsze korzystanie z uroków autostopu. Dla niektórych oznaczałoby to stres, który przyćmiłby przyjemność wojażu. W moim mniemaniu jest to wolność, możliwość zmiany decyzji w zależności od zdarzeń, które czekają na naszej drodze, ukierunkowana wiedzą i uprzejmością, którą przekazują nam miejscowi. Świadomość, że każdy mały ruch może diametralnie zmienić koleje losu jest fascynująca, powoduje, że każda odbywana podróż jest niepowtarzalna, indywidualna i na wskroś subiektywna. Należy przede wszystkim do nas. Mimo iż, całkowite poddanie się wiejącym wiatrom nie leży w ludzkiej naturze, to jednak ileż razy spontaniczna, nie do końca przemyślana, podejmowana w ułamku sekundy decyzja dawała najwięcej niespodziewanej przyjemności i dostarczała wspomnień przekazywanych przez lata kolejnym pokoleniom.

Jeżeli czujesz się podróżnikiem, to nim jesteś. Rób to jak najczęściej możesz. W każdy możliwy i najbardziej odpowiedni dla Ciebie sposób.

Moi drodzy, po prostu VAMOS!

Tytus


                    Traveler, traveler… who is a traveler in 2016?

For me a traveler is anyone who has this feeling. A traveler usually has a strange feeling when coming back to the old stomping ground. After a few hours in a safe harbour, he would like to set off, very often planning other adventures even if he didn’t finish the previous one. New landscapes, kilometers silently passing by, unidentified signs and colorful people… all of this creates an addictive and deeply appealing mixture. The farther from home, the wider one’s pupils open, and the dignified wind of adventure blows in a homeless soul. When I start a journey and put on my overloaded backpack, I feel fulfilled. I adore the last view of a soon-to-be abandoned room. It is obvious I will be back here again. In spite of appearances, a very important lesson in travelling takes root. The feeling that somewhere over the rainbow there is a place where everything is secure and sure, that around the corner the very best friends are awaiting and the first fallen leaves are raked in October.

One becomes a traveler step by step. My story blossomed from a novel I read during my childhood (I was around four year’s old) about a penguin called Kleofasek which – as I remember -ran away from the ZOO to find its family spread throughout the southern hemisphere. My priceless mother read Kleofasek’s story to me about a hundred times, as I could not yet read. At one point I began checking the world atlas to find the never-ending list of countries visited by the penguin. I was allowed to mark Kleofasek’s routes with colorful markers. Gradually, one atlas transformed into a collection. Each physical, political, economic and even meteorological map became important elements that transfixed themselves in my mind with fierce interest that had to be satisfied. I was discovering flags, capitals, languages. During elementary school, shelves in my room started to bow due to the great kinds of worldly volumes – describing the intrinsic wonders of nature, cultures, and even architecture. My uncle began to bring maps of places he had visited. Mother began taking me to the Beskids Mountain Range in summer time to enjoy hikes, where I learned to drink water from streams, eat gifts of nature and how to abandon the facilities of our civilization. This manner of exploring has stuck with me ever since. Me, myself, and my backpack – filled only with the necessities, full of adventures and independence. During those trips we seldom spent money. Even a tea under shelter was something rare. When I was sixteen my first serious escapade abroad taught me three indispensable skills: the possibility of hitchhiking, sleeping in any condition, and the fact that food and drink can always be found at a reasonable cost if one looks in the right place. All these little pebbles of knowledge morphed into an avalanche that wiped clean my perception of reality: stabilization, job and the imminent arrival of a wise old age. Travel always wins.

There are many kinds of voyages. They depend mainly on time, money, courage and one’s level of extroversion. You can buy gorgeous, tailor-made, ideally organized excursions. You can plan and prepare the trip by yourself. Personally, I believe the essence of travelling is a lack of booked accommodation. Instead, tiny bits of information about the places we are going to see, a clearly undefined day of return and admiring the beauty of hitchhiking as much as possible are the best ways to travel and explore. For some it could mean the stress of planning that dwarfs pleasure of the trip. In my point of view it means freedom and the possibility to make last minute changes – which are always a welcome surprise to me on my journeys – trusting locals’ knowledge and embracing their courtesy to guide me. This awareness that every little move could diametrically change the ups and downs of life is fascinating, it makes each journey inimitable, individual, and subjective to the core. It belongs principally to us. Although restless sailing against the wind isn’t a part of human nature, how many times have spontaneous, not well thought out decisions made in the blink of an eye, given the biggest, unexpected pleasure and produced cherished memories to share with successive generations?

If you feel like the traveler, then you are! Do it as much as possible in the best, most appropriate way you can.

VAMOS, amigos, just VAMOS!

Tytus


One thought on “O pingwinku Kleofasku / About a penguin Kleofasek

Leave a comment